Ads 468x60px

piątek, 15 lipca 2011

Skąd to Skonto?


Niecały tydzień po karygodnym występie Jagiellonii Białystok w rundzie kwalifikacyjnej Ligi Europejskiej, swoją przygodę z eliminacjami rozpoczął Mistrz Polski Wisła Kraków.
Starcie Krakowian z najlepszą drużyną ubiegłego sezonu na Łotwie można podsumować słowami - marność nad marnościami i wszystko marność.
Poza brakiem na murawie powracającego do Polskiej drużyny po krótkim i nieudanym flircie z belgijskim Club Brugge - Juniora Diaza, na boisku nie odnotowano również występowania formy w drużynie Wisły.
Cóż z tego że całą pierwszą połowę piłkarze z Grodu Kraka urządzali sobie klepanine a la Barcelona skoro kompletnie nic z tego nie wynikało.
Hobbyści (na Łotwie gra w piłkę nożną traktowana jest właśnie jako hobby, zarobki są nieporównywalnie mniejsze niż w Polsce) z Rygi postanowili zaparkować autobus we własnym polu karnym i liczyć na to że nic między kołami nie wpadnie.
I rzeczywiście piłka nie zatrzepotałaby w siatce gospodarzy, gdyby nie fatalna interwencja obrońcy miejscowych w 40 minucie, który trącając czubkiem buta futbolówkę, po wrzutce z prawego skrzydła Jaliensa, wprawił w osłupienie 4000 kibiców przybyłych na mało malowniczy stadion, a co najgorsze własnego bramkarza, któremu pozostało tylko wyjąć piłkę z własnej bramki.

Druga połowa wyglądała bardzo podobnie. Jedynymi którzy próbowali "szarpać" od czasu do czasu byli Melikson i Małecki.
Patryk Małecki... Ten jegomość nie przestaje mnie zaskakiwać.
Wydaje mi się że Patryk obecnie przechodzi jakąś bliżej nieokreśloną ewolucję, z piłkarza w zawodnika... rugby.
Cuda w tym Krakowie ludzie, cuda!
Dobrze by było gdyby obok tej przemiany wizualno - mięśniowej szła również poprawa szybkości, wszak w rugby a póki co w piłce nożnej, wypada również żwawo się poruszać a nie tylko groźnie wyglądać.

W końcówce meczu Wiślacy ewidentnie powierzyli swój los szczęściu.
Nie jestem w stanie inaczej wytłumaczyć faktu że nagle, to Skonto zaczęło stwarzać sytuacje bramkowe mimo gry w osłabieniu, po czerwonej kartce dla Laizansa.
Na szczęście mecz trwa tylko 90 minut i Łotyszom nie dane było radować się ze zdobyczy bramkowych.

Podsumowując, jak to niejednokrotnie ładnie się mówi: "Wynik lepszy niż gra".
Gry nie było, dużo podań które nabijały tylko statystyki, nie przekładały sie na żadne sytuacje bramkowe.
Z taką grą Wisła pewnie przedrze się do kolejnej rundy, jednak zaczynają dopadać mnie koszmarne obawy czy nie przyjdzie nam poczekać kolejnego roku na fazę grupową Ligi Mistrzów.
Mam nadzieję że tak nie będzie, chcę mieć taką nadzieję

0 komentarze:

Prześlij komentarz