Ads 468x60px

czwartek, 15 grudnia 2011

Cud nad Wisłą - ekstaza w Krakowie


I niech mi ktoś powie, że w piłce nożnej cuda się nie zdążają, że to wszystko jest z góry ustawione, że maluczcy nie mają prawa osiągać dobrych rezultatów z piłkarskimi potęgami najpotężniejszych lig Świata

To, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru w Krakowie i w Londynie zadaje kłam wszystkim powyższym twierdzeniom. Ponadto budowania dramaturgii mógłby pozazdrościć nie jeden Hollywoodzki twórca kiepskich na ogół horrorów.
Przed ostatnim spotkaniem Wisły w fazie grupowej Ligi Europy, z Tweente media jednym chórem powtarzały, że Biała Gwiazda nadal ma matematyczne szanse na awans, jednak jest to nadzieja bardzo iluzoryczna.
Przede wszystkim Krakowianie musieli ograć Holenderskich liderów swojej grupy. Jakby tego science-fiction było mało, to drugim warunkiem był przynajmniej remis kopciuszka Odense z londyńskim Fulham na jego terenie.
Scenariusz tak nierealne, że tylko nadzwyczajni optymiści mogli liczyć na spełnienie choćby jednego z tych warunków.
Ja jednak zasiadałem do tego meczu z jakimś dziwnym przeczuciem, że może na wiosnę nie uda się mieć dwóch drużyn w Europejskich rozgrywkach, ale być może Wisła pokaże coś, co wreszcie nie będzie przypominało kopaniny chłopców z podstawówki na w-fie.
Tak rzeczywiście było. Sam nie wierzę, że to piszę, ale przyjemnie oglądało się grę Wisły. Była masa niedokładności, jasne. Ale to wreszcie była grająca DRUŻYNA.
Drużyna z Enschede wyglądała jakby sama nie do końca wiedziała, co się dzieje przy ulicy Reymonta. Przecież jeszcze nie dawno rozmontowała Mistrzów Polski 4:1, a teraz schodziła zaledwie remisując do przerwy 1:1.
W międzyczasie Fulham spokojnie ogrywało Duńczyków 2:0. W końcu jakiś limit szczęścia obowiązuje. Dlaczego miałoby być wszystko po naszej myśli?
Druga połowa to błyskawiczna bramka Genkova na 2:1 dla piłkarzy z Grodu Kraka, i mimo pozytywnego wyniku ciągłe szukanie okazji na podwyższenie rezultatu, co jak na polski zespół jest wyjątkowo rzadko spotykanym zjawiskiem, pomijając nawet klasę przeciwnika.
Na Creven Cottage z kolei, skazywane na pożarcie Odense zdołało za sprawą Andreasena doprowadzić do wyniku 2:1, co jeszcze dawało jakiś cień nieśmiałej nadziei.
Kiedy po ostatnim gwizdku piłkarze Wisły podchodzili do jednego z sektorów, aby podziękować swoim fanom za wspaniały doping, stał się cud.
Tak, tak okazało się, że nawet tak wielki klub jak Fulham – drużyna występująca w najsilniejszej lidze Świata, płacąca swoim zawodnikom tygodniówki rzędu rocznej wypłaty przeciętnego Polaka, potrafi zagubić gdzieś na moment koncentracje w tak kluczowym momencie i dać sobie wpakować wyrównującą bramkę w 92 minucie spotkania.
Kraków oszalał! To był ten moment, w którym również mi - prywatnie nie sympatyzującym z Wiślakami, udzieliły się te emocje. Cudownym momentem było obserwowanie radujących się zawodników Wisły, a z nimi fetujących kibiców. Dla takich chwil każdy z tych chłopaków przelewał litry potu na treningach, czy choćby w tym konkretnym meczu.
Przecież mogli wyjść na murawę zupełnie zdekoncentrowani. Ile razy już widzieliśmy nasze drużyny odpuszczające spotkanie. Machnęlibyśmy na to wszyscy ręką z przyzwyczajenia.
Dzisiaj Wiślacy pokazali jednak sportową klasę i ogromną wiarę w końcowy sukces, co niezwykle zaprocentowało.
My, jako kibice mamy z kolei w perspektywie piękną wiosnę. Pierwszy raz od 41(!) Lat będziemy mogli śledzić występy dwóch naszych drużyn w rozgrywkach europejskich.
Jak podkreślił Mateusz Borek – Kraków dziś nie zaśnie, i ma ku temu wszelkie powody. Ich ulubieńcy pokazali że mają jaja, na dodatek mając przy tym całą furę szczęścia.
To był piękny wieczór, wieczór który sprawia że piłkę nożną można kochać mimo tego że czasami jest dla nas brutalna. Dzisiaj jej brutalność odczuli na szczęście kibice londyńczyków

P.S
Zobaczcie sami tą radość, bo warto:
Tutaj

0 komentarze:

Prześlij komentarz