Ads 468x60px

sobota, 17 grudnia 2011

Dużo zdrowia, bo szczęście już mamy


Jak możemy zdefiniować szczęście? Dla takiego przeciętnego policjanta, szczęściem będzie informacja, że ktoś przyklepał w Sejmie reformę płacową oznaczającą podwyżkę płac o 10%. Chociaż gdyby się tak głębiej zastanowić, to bardziej można byłoby klasyfikować to w kategoriach cudu

Dla „Gienka” przesiadującego całe dnie pod sklepem monopolowym w miejscowości Dzierzążnia, fartem będzie, kiedy zaczepi eleganckiego pana wysiadającego z Mercedesa i w odpowiedzi nie usłyszy „spierdalaj”, ale złapie rzucone z pogardą w jego stronę 2 złote.
Szczęście jak i wiele innych rzeczy jest pojęciem względnym.

Polscy kibice ostatnimi czasy doświadczyli całej serii uśmiechów losów, co w pewnym sensie dyskredytuje powiedzenie że szczęście sprzyja lepszym. Zaczęło się od pamiętnego już losowania grup finałowych Euro 2012. Nie ma, co się w to bardziej zagłębiać – wylosowaliśmy teoretycznie najłatwiejszą grupę i powinniśmy się z tego cieszyć.
Nie zgadzam się z opiniami, że jest to „Polskie myślenie” czyt. bagatelizowanie. O tym przekonują nas suche fakty i choćby ranking FIFA. Ktoś mi powie, że rankingi nie grają. Ok, ale na jakiejś podstawie są ustalane, i czy się to komuś podoba czy nie są wyznacznikiem siły danej reprezentacji. A takie gadanie, że nie ma, co dzielić skóry na niedźwiedziu odbieram, jako zwykłe asekuranctwo.
Żal mi tylko trochę tych, którzy wylosowali, bądź nabyli inną drogą bilety na spotkania grupowe Polaków. No cóż, mega atrakcyjnych przeciwników nam nie przydzielono. Ale za to może w fazie pucharowej będzie znacznie lepiej…
Tak, tak… W fazie pucharowej, bo mimo tego, że to jednak my jesteśmy najsłabszą ekipą nie tylko w tej grupie, ale i w całych rozgrywkach, uważam, że przy naszej organizacji, naszych kibicach, historycznej szansie, która nie powtórzy się już szybko o ile w ogóle, powinniśmy pokusić się o awans dalej. W każdym innym wypadku będzie smród na cała Polskę, a pierwszym „skunksem” okrzyknięty zostanie Smuda.
Wczoraj z kolei, polosowano przeciwników dla naszych dwóch reprezentantów w Lidze Europy, i znowu możemy dziękować Bogu, Allachowi, Jahwe (w zależności od wyznania).
Wiślacy, którzy w przypływie myśli samobójczych, tak odważnie krzyczeli, że chcą dostać Manchester i to obojętnie, który zostali dokooptowani do Standardu Liege, a Warszawska Legia, powróciwszy przed chwilą z wycieczki krajoznawczej do Izraela dostała Lizbońską Benfikę.
W wypadku Krakowian, to właśnie teraz zaczyna się ignorowanie przeciwników przez media. Gdzieś wpadło mi w ucho, że belgijczycy są, jak to się zwykło ładnie mówić, „w zasięgu Mistrzów Polski”.
Yyy… W porównaniu z innymi drużynami, które można było wylosować to tak, rzeczywiście jest to jeden z łatwiejszych oponentów i dlatego uważam to za szczęśliwe losowanie, ale, na jakiej podstawie ktoś mówi, że są oni w naszym zasięgu i już nakazuje Krakowianom myśleć o kolejnej rundzie, to nie ogarniam.
Tak się składa, że Standard Liege to mistrz Belgii, kraju, który w rankingu UEFY, jest sklasyfikowany o całe 8 pozycji wyżej. Więc nie wmawiajmy do ciężkiego licha, od samego początku piłkarzom Białej Gwiazdy, że mogą zacząć myśleć o 1/8 finału, już teraz, bo to, kto może mieć takie zakusy okaże się w lutym na boisku.
Co prawda Polska reprezentacja na Euro również będzie musiała mierzyć się z lepszymi drużynami od siebie, ale chyba nikomu nie muszę udowadniać, że to sytuacja zgoła inna. Choćby, dlatego że to jest kadra, która od wielu miesięcy przygotowuje się docelowo na turniej europejskiego czempionatu.
Legia trafiła niestety znacznie gorzej, ale też nie beznadziejnie. Boje z Portugalczykami będą na pewno bardzo ciekawym widowiskiem, pod warunkiem, że w przerwie zimowej ktoś przy Łazienkowskiej nie postanowi zorganizować zimowej wyprzedaży i nie pozbędzie się któregoś z kluczowych zawodników.
Tak paradoksalnie większe szanse daje właśnie Legii. Nie wiem, dlaczego, może właśnie z tego powodu, że mecze z trudniejszymi rywalami zawsze wyzwalają maksymalne pokłady ukrytych sił i dodatkowych ambicji. A może, dlatego że po prostu na Wiśle zawiodłem się już tyle razy, kiedy bezskutecznie rok po roku dobijała się bezskutecznie do bram Champions League.
Kibicować z pewnością będę jednak obu ekipom.
Ah, zapomniałbym… Wczoraj w Antalyi nasza reprezentacja zmierzyła się z Bośnią i Hercegowiną. Nie bardzo wiem, co napisać o tym spotkaniu. Przez brak czasu nie widziałem tego pojedynku, ale też nie zabiegałem o to, aby ten czas sobie zorganizować z kilku powodów.
Po pierwsze, piłka nożna to poza współzawodnictwem, wielkimi pieniędzmi, szybkimi samochodami piłkarzy czy ich coraz to nowymi kochankami, również rozrywka. Taki zwykły, czysty fun. Z góry założyłem, że niczego z tej listy w piątkowy wieczór w trakcie tego spotkania nie obejrzę, więc zorganizowałem sobie inną rozrywkę.
Po drugie to czy obejrzę potyczkę trzeciego garnituru naszej reprezentacji z Bośniackimi młokosami nie wpłynie na nic w moim życiu. Ani nie stanę się dzięki temu lepszym człowiekiem, ani tym bardziej niczego nowego nie dowiem się o kadrze, bo dla wielu to był pewnie pierwszy i ostatni taki występ. Ogólnie mecz ten był mi potrzebny jak Palikotowi krzyż na sali plenarnej.
Nie wiem, czemu służyć miał ten występ służyć, pewnie rzeczywiście sztucznemu pompowaniu statystyk zawodników. Teraz potencjalny kupiec, dajmy na to Soboty będzie musiał liczyć się z tym, że prezes powie: „halo, ten piłkarz zaliczył występ w reprezentacji i nawet w swoim debiucie zdobył zwycięską bramkę, więc musicie wyłożyć te 250 tysięcy Euro więcej”.
A to, że grał przeciwko młodzieżówce Bośni już nikogo nie będzie interesować, a już na pewno nie prezesa

0 komentarze:

Prześlij komentarz